#16. 10 rzeczy, które zadziwiają w UK. cz 3

14:42 Unknown 0 Comments

Hej wszystkim!
 Całkiem dawno mnie nie było, dużo się dzieje, ale mam dla was nowy post z serii, którą całkiem lubicie oglądać. Enjoy! :)



1. Ronda

To jest właśnie widok typowego ronda widziany przeze mnie często i gęsto. Pamiętam jak na samym początku przyjazdu do Swansea obczajałam trasę na google maps jak szłam na rozmowę o pracę, a potem byłam mega zdziwiona, kiedy nie mogłam znaleźć ronda zaznaczonego na mapie, a wiedziałam, że jestem w dobrym miejscu. Znalazłam je chyba po tygodniu, kiedy zauważyłam, jak auto przejeżdża przez sam jego środek :D. Geniusz! Tak poza tym to można znaleźć większe "namacalne" ronda, które rzeczywiście nie są tylko namalowane, ale to już rzadziej.

2. Przejścia dla pieszych
                                                    Źródło

Zazwyczaj mają takie opisy jak wyżej na obrazku "Spójrz w prawo/ lewo/ obydwie strony", bardzo pomaga, szczególnie tym, co są życiowymi ciamajdami (jak ja) albo właśnie przyjechali z tej całej reszty świata, która jeździ w drugą stronę. :) Co jest bardzo ciekawe to czas oczekiwania na zielone a to, ile ono trwa! Czekać można bardzo długo, a zielone jeśli się pojawia, to znika kiedy jesteś w połowie przejścia! Multum ludzi przechodzi na czerwonym,co bardzo mnie dziwiło, nawet widziałam panią policjantkę przechodzącą na czerwonym świetle. Ogólnie tutaj nie dostaje się za to mandatów, policja jest raczej wyluzowana i mają przyjaźniejsze podejście do człowieka.

3. Walijskie pożegnanie "TARAA!" 

Coś, czego nie mogłam pojąć przez jakiś czas, no bo skąd? Tak się zastanawiałam, o co im chodzi z tym pożegnaniem, co oni tam takiego gadają? I czemu?! Ale po jakimś czasie doznałam olśnienia - oni się po prostu tak żegnają, zamiast zwykłego "bye"!

4. "TA" - walijskie dziękuję
Z tym walijskim wygląda to tak, że rzeczywiście zdarzają się osoby, które mówią nim płynnie, są to przeważnie starsi ludzie.  Dla mnie to język bardzo przypominający simsowy, dużo dziwnych słówek i ni ma jak tego pojąć :D. Dużo młodych ma walijski w szkole, ale nie potrafią się nim komunikować. Jednak tak samo jak z pożegnaniem "TARA" walijskie dziękuję "TA" jest używane także przez osoby, które nie mówią po walijsku płynnie, po prostu jako zamiennik "thank you". Bardzo byłam zdziwiona, kiedy ktoś tak do mnie mówił czy pisał,ale przywykłam. :) Choć w porównaniu do naszego "ta" ma to tak różne znaczenie!

5. Strach przed prądem w łazience


Chyba jedna z największych przykrości codzienno-mieszkaniowych. Chcesz mieć pralkę w łazience? Zapomnij, stoi w kuchni, nie ważne jak jest ona mała. Wysuszyć włosy przed łazienkowym lustrem? Bez szans. Zapalanie światła? Albo przed wejściem, albo na sznurek (blee), szczególnie w domach dzielonych z innymi... Skąd im się to bierze? Chyba robią to ze względów bezpieczeństwa, ale my w Polsce mamy gniazdka, pralki i prąd w łazience i jakoś żyjemy!

5. Czujniki przeciwpożarowe

 Zmora nad zmorami. Gdy rok temu wprowadziłam się do studenckiego pokoju, to ustrojstwo po pierwszym dniu zaczęło pikać. Nieznośnie, co kilka minut, bo po prostu żądało zmiany baterii, co okazało się nie lada sztuką.  Pamiętam, że próbowałam spać, leżąc z uchem przykrytym poduszką i wyklinałam pod nosem,  jako że próby odkręcenia tego spaliły na panewce (znaczy - nie udało się).
Trzeba wcisnąć guzik śrubokrętem i przekręcić z całej siły. Żeby do niego dosięgnąć, potrzebowałam podstawić biurko, co też było ryzykowne, bo ono kiwało się nawet jak pisałam coś na laptopie. No ale odpaliłam  instruktażowy filmik na YT, który uratował moje zdrowie psychiczne i sen. Udało się!
Te głupie czujniki są w każdym domu, bo tak nakazuje prawo. I byłoby to całkiem spoko, gdyby nie to, że potrafią się włączać bez powodu i o różnych dziwnych porach dnia lub nocy. I nie uciekliśmy od tego nawet w nowym mieszkaniu, ostatnio alarm zrobił mi pobudkę o 9 rano wyjąc przez minutę. Aż wylazłam z łóżka na korytarz, sprawdzając czy aby przypadkiem nic się gdzieś nie jara - jeśli jest tyle fałszywych alarmów, skąd można wiedzieć kiedy będzie ten prawdziwy? Czasem zdarza się, że siedzimy na kanapie, alarm załącza się na 15 sekund i sam wyłącza, to samo można słyszeć u sąsiadów, strasznie to wkurzające. 

7. Mobilne wózki
 
                                                                        Źródło

Widzę całkiem dużo takich pomykających po chodnikach, ale największym gigantem był siwiuteńki dziadek pomykający takim wózeczkiem ulicą w centrum Londynu! Gigantem - bo zaraz za nim jechały samochody, chyba lubił adrenalinę :D. O ile ta sytuacja była dla mnie śmieszna, często widzę na takich wózkach ludzi bardzo otyłych (tłuszcz zwisający po prawej i lewej stronie wózka), jedzie sobie taka babcia oglądając wystawy sklepowe, nagle wstaje, zostawia wózek przed sklepem i wchodzi do niego oglądać rzeczy. Nie chcę krytykować nikogo nie znając jego sytuacji, bo otyłość może być wynikiem choroby, ale sytuacja taka jak powyżej powoduje u mnie tylko podnoszenie brwi, bo skoro ma siłę, żeby iść oglądać zawartość sklepu, to dlaczego nie chodzi sama? Wiem, sytuacje mogą być różne, ale bardzo otyłych (to nie to samo co grubych) używa tych wózków, co znów zabiera im jakąkolwiek szansę do zmuszenia się do wysiłku fizycznego czy nawet spaceru. Jeśli chodzi o kogoś starszego, naprawdę schorowanego - okej, rozumiem i bardzo to użyteczne. Ale tutaj są dwie strony medalu.

8. Charity shops


Innym słowem, sklepy z rzeczami używanymi, do których ludzie oddają swoje rzeczy, a pieniądze z ich sprzedaży zostają przeznaczone na szczytne cele, takie jak np. chorych na raka, koty, psy, chorych. Jest to o tyle dobre, że o ile w przypadku zwykłych polskich lumpów kasa idzie do właściciela, tutaj jest to coś o bardzo pozytywnym wymiarze. Kupując głupią szmatkę, masz w głowie myśl, że mimo wszystko pomagasz.
Bardzo lubię takie sklepy z używanymi meblami - świetne rozwiązanie, jeśli ktoś nie ma ochoty lub środków żeby kupić np. nową kanapę czy stół, a nawet pralkę. Można kupić naprawdę ładne, niezniszczone rzeczy. Taki rynek rzeczy używanych byłby super w Polsce, kiedy często żeby coś kupić, trzeba zbierać kasę.

9. Ludzie są mili, nawet panie w urzędach


W tym kraju, zdecydowana większość osób, z którymi masz doczynienia czy to w urzędach, pracy czy uczelni - jest miła i chce Ci pomóc. Szczególnie pamiętam panią, z którą miałam przeprowadzoną rozmowę o National Insurance Number, to taki numer, który się wyrabia i jest potrzebny do pracy i ubezpieczenia. Pamiętam swój strach, bo byłam za granicą tylko kilka dni, ogromne obawy o angielski i zrozumienie tych wszystkich papierków, ale ona była bardzo miła i z uśmiechem wyjaśniła mi wszystko i gładko przebrnęłyśmy przez cały proces.
Oczywiście, że na swojej drodze życia spotkasz osoby, które są wredne i niemiłe, ale mogę śmiało powiedzieć że procent tych ludzi jest zdecydowanie mniej odczuwalny niż w Polsce. Niestety.

10. Mieszkania socjalne i benefity

                                                                                   Źródło
Nie ma co ukrywać, że system socjalny jest na wyspach dobrze rozwinięty i przyciąga ludzi, bo łatwiej jest żyć. Temat trochę drażliwy, szczególnie jeśli jest to coś, co ludzie za granicą dostają od ręki i z tego korzystają bez mrugnięcia okiem, a w Polsce ciężko jest dostać cokolwiek od państwa, nawet jeśli się komuś to bardzo należy.
Znam kilka przypadków całkiem dziwnych benefitów, na przykład jeśli masz bodajże powyżej 6 dzieci, rząd uznaje że jest to tak jakbyś pracował na cały etat, więc nie musisz pracować, tylko dostajesz kasę od państwa. Przecież ilość dzieci to Twój własny wybór! Ostatnio rozmawialiśmy o tym z M. i śmiałam się, że kiedy dzieci w szkole zostaną zapytane, co robi tatuś, odpowiedzą że ma zawód beneficiarza. :)
Kolejny to chyba przyczyna wielu ludzi pracujących na pół etatu - jeśli pracujesz ok. 16 godzin tygodniowo, zarabiasz za mało, więc dostajesz od rządu pieniądze. Jeśli przekroczysz jakiś tam próg zarobków, jest ci to zabrane. 
Jeśli chodzi o mieszkania socjalne, jeśli Twoje zarobki nie przekraczają 15-29 tys. funtów rocznie, możesz ubiegać się o takowe, wypełniając specjalne przeznaczone do tego aplikacje na przykład w councilu lub innych stowarzyszeniach. Składasz aplikację i uzasadniasz, dlaczego potrzebujesz mieszkania, jakie są ku temu specjalne powody (przeludnienie, zły stan domu, itd. itp.) i czekasz( jest to czasami pół albo półtorej roku). Mieszkania mogą być w różnym stanie, często do remontu i bez mebli, ale jest to zawsze jakaś forma pomocy od państwa, która powinna figurować także w Polsce, dla tych, którzy ciężko pracują i za słabą kasę gnieżdżą się w czwórkę na jednym pokoju.

0 komentarze: